Ponura historia pokrzyku wilczej jagody, mandragory i lulka czarnego.
Pochodzenie
W historii ludzkości niewiele roślin cieszyło się takim samym szacunkiem – i strachem – jak rośliny z rodziny psiankowatych. Solanaceae gromadzi ponad 2700 różnych gatunków, w tym ziemniaków, pomidorów, papryki chili i tytoniu. Te rośliny dobrze znamy i są one powszechne w konsumenckim obrocie i w kuchni. Niemniej kilka szczególnych roślin wyróżnia się w tradycji botanicznej ze wzglądu na ich potężne, często niepokojące efekty, pojawiające się po zażyciu. Mandragora, lulek czarny i pokrzyk wilcza jagoda – wraz z daturą i brugmansją – są znane od starożytności jako silne leki, śmiertelne trucizny i kluczowe składniki magicznych mikstur wiedźm. Wokół tych roślin pojawiło się mnóstwo legend i przesądów, głównie z powodu ich nietypowych efektów psychoaktywnych i długotrwałych skojarzeń z czarownicami.
Ich wygląd, choć na swój sposób ponętny, wzmacnia ich reputację jako diabelskich roślin. Sadzonki lulka czarnego przypominają szczękę pełną postrzępionych zębów, wystających z grubej i owłosionej łodygi. Każdy kwiat ma ciemne, podobne do źrenicy centrum otoczone jasnożółtymi płatkami poprzecinanymi siecią fioletowych żył. Sprawia ogólne wrażenie żółtawego, przekrwionego oka. Z kolei pokrzyk wilcza jagoda, inaczej belladonna, oferuje uwodzicielsko ciemne, błyszczące jagody wraz z fioletowymi kwiatami w kształcie gwiazdy. Jej epitet „śmiertelnie niebezpieczna” jest zasłużony – każda część rośliny jest trująca, a zaledwie pięć jej zwodniczo słodkich jagód może zabić dorosłego. Wygląd mandragory jest chyba najosobliwszy ze wszystkich dotychczas opisywanych roślin. Korzenie wykręcają się w nietypowy sposób, przypominając zniekształcone humanoidalne lalki z wrzecionowatymi kończynami. Stara legenda, przez stulecia utrwalana w tekstach dotyczących zielarstwa i ziołolecznictwa głosiła, że mandragory krzyczą po wyciągnięciu z ziemi, a ich płacz sprowadza śmierć na wszystkich, którzy go usłyszą. Fani Harry’ego Pottera mogą sobie przypomnieć brzydkie stworzenia z klasy zielarskiej oraz fakt, że uczniowie musieli nosić dźwiękoszczelne nauszniki, aby uniknąć zagrożenia z ich strony.
Koszmar na jawie: doświadczenie
Mandragora, lulek czarny i belladonna zawierają alkaloidy tropanowe – związki chemiczne, w tym atropinę, skopolaminę i hioscyjaminę, które powodują różnorodne, nietypowe skutki dla ludzi i zwierząt. Tropany mają wiele legalnych zastosowań medycznych, od poszerzenia źrenicy po leczenie choroby lokomocyjnej, ale przy wyższych dawkach, efekty jakie powodują, zarówno fizyczne jak i psychiczne, są niemal powszechnie opisywane jako nieprzyjemne.
Z powodu wysokiej toksyczności tych związków – szczególnie atropiny, która najobficiej występuje w belladonnie – o przypadkowe przedawkowanie bardzo łatwo. Ryzyko zatrucia znane jest od stuleci; w tekście botaniki opublikowanym w 1597 r. zielarz John Gerarde powiedział o pokrzyku: „Powoduje sen, niepokój umysłu, doprowadza do szaleństwa, jeśli kilka jagód zostanie przyjętych wewnętrznie”.
Niewątpliwie halucynogenne psianki różnią się tak bardzo od klasycznych psychodelików, jak pejotl czy grzyby psylocybinowe, że zasłużyły na bardziej złowrogie miano deliriantów. Delirianty wytwarzają wizje w dużych dawkach, ale powodują także – jak się domyślacie – delirium. Głównym problemem związanym z delirium jest niemożność odróżnienia halucynacji od rzeczywistości (inaczej niż w przypadku stosowania klasycznych psychodelików – przyp. tłum.). Z powodu stanu oszołomienia w jakim znajduje się użytkownik, nawet najbardziej niedorzeczne wizje są akceptowane jako prawdziwe. Jest to często opisywane jako koszmar na jawie, w którym fakt i fikcja mieszają się w surrealistyczny i całkowicie przekonujący sposób. Połącz to z ekstremalnie suchymi ustami, zawrotami głowy, podnieceniem seksualnym i pobudzeniem, a masz przepis na koszmarny wieczór. Ze złego snu możesz się jednak obudzić i zdać sobie sprawę, że nie był prawdziwy. Psychoaktywne psiankowate oferują bardziej Koszmar z Ulicy Wiązów: już się obudziłeś, a zasypianie nie daje ucieczki. Demoniczne i przerażające wizje ścigają śniącego, dopóki substancje, powodujące odmienne stany świadomości, nie przestaną działać kilka godzin później.
Zrozumiałe, że psianki należą do najmniej popularnych substancji rekreacyjnych. Spośród tych, którzy mają dość odwagi, aby spróbować, niewielu decyduje się powtórzyć tę próbę, a wielu zdecydowanie ostrzega przed nią. Ujrzenie czyjegoś epizodu delirycznego wystarczy, aby wielu ludzi na stałe zraziło się do tych roślin.
Opisy doświadczenia dzielą się na dwie kategorie. Ci, którzy biorą wystarczająco by wejść w prawdziwe delirium – ale, co najważniejsze, nie na tyle dużo, by dać się sparaliżować lub zabić – często opisują to doświadczenie jako piekielne, przerażające i demoniczne. Inni użytkownicy, ci bardziej przezorni, przyjmują małą dawkę i doświadczają znacznie subtelniejszych efektów. Określają je oni jako „zamroczenie”, „zrelaksowanie”, trochę jak pijaństwo, ale „bardziej przejrzyste”. Efekty wizualne ograniczają się do lekkiego rozmycia. Decydujące głosy mówią, że nie jest to wcale nieprzyjemne, ale też nie można tego doświadczenia nazwać specjalnym. Przy tak niskich dawkach użytkownik zwykle dochodzi do wniosku, że psiankowate są przereklamowane.
W bardzo rzadkich przypadkach udaje się znaleźć złoty środek pomiędzy tymi dwiema skrajnościami. Wtedy doświadczanie psychodeliczne nie jest ani przytłaczające, ani nudne, z wrażeniami ucieczki i dziwnymi hiperrealistycznymi snami na jawie. Dawka jest bardzo trudna do ustalenia – różne części roślin zawierają bardzo różne stężenia składników aktywnych, a nawet chemia pojedynczego okazu zmienia się w zależności od pory roku i pory dnia. Zielarze, lekarze i czarownice w minionych stuleciach rozumieli, jak używać tych roślin z wielką precyzją, ale współcześni użytkownicy często „latają” na oślep.
Historia
Efekty działania psiankowatych są ogólnie uważane za nieprzyjemne, ale to nie powstrzymało ludzi, od niepamiętnych czasów, od używania ich w wielu różnych celach. Czy to jako środki znieczulające, przeciwbólowe, afrodyzjaki, trucizny, kosmetyki, mikstury wiedźm, czy też narkotyki rekreacyjne – psianki są integralną częścią ludzkiej historii i kultury.
Kiedy odkryto Nowy Świat, Europejczycy początkowo byli sceptycznie nastawieni do roślin takich jak pomidory i ziemniaki ze względu na ich podobieństwo do toksycznych psiankowatych z ojczyzny. Mieli rację, by być podejrzliwymi i ostrożnymi – chociaż bulwy są bezpieczne, owoce rośliny ziemniaka zawierają solaninę, toksyczną truciznę. Z tego samego powodu należy unikać zielonych ziemniaków.
Choroba morska, operacje i przestrzeń kosmiczna
Skopolamina – jeden z trzech głównych alkaloidów w psiankowatych, najbardziej odpowiedzialny za halucynacje i inne skutki dla ośrodkowego układu nerwowego – ma dziś wiele zastosowań medycznych. Kiedyś rozmazywana na skórze, aby wywołać wrażenie latania, dziś skopolamina częściej pomoże ci komfortowo przepłynąć ocean statkiem. Silny lek przeciw nudnościom jest powszechnie dostępny w postaci naklejanego na skórę plastra lub kremu do stosowania miejscowego, w leczeniu choroby morskiej. Może nawet służyć do podróży kosmicznych; NASA opracowała na jego bazie preparat donosowy w celu złagodzenia choroby kosmicznej.
Skopolamina łagodzi również skurcze w przewodzie pokarmowym, leczy zespół jelita drażliwego i pomaga lekarzom w wykonywaniu zabiegów związanych z badaniami żołądka, takich jak endoskopia. Podobnie jak atropina, skopolamina zmniejsza wydzielanie płynów ustrojowych w organizmie, dlatego stosuje się ją w leczeniu ślinotoku – efektu ubocznego niektórych innych leków – oraz w celu zmniejszenia wydzielin układu oddechowego przed operacjami.
W powolnej ewolucji od magii i zielarstwa do współczesnej medycyny naukowej wiele nieskutecznych „lekarstw” zostało zmarginalizowanych. Ale rośliny zawierające skopolaminę dowiodły swojej wartości i prawdopodobnie długo pozostaną podstawą arsenału uzdrowiciela.
Belladonna
Jako jedna z najbardziej toksycznych roślin na wschodniej półkuli, belladonna od dawna uważana jest za popularną truciznę. Starożytni Celtowie moczyli w niej groty strzał, a żony dwóch rzymskich cesarzy użyły jej do zamordowania swoich mężów.
Makbet ze Szkocji – postać historyczna, która stała się inspiracją do napisania słynnej sztuki przez Szekspira – użył kiedyś tej rośliny jako fortelu przeciwko najeźdźcom. Siły norweskie otoczyły szkockie miasto Perth. Duncan – król Szkotów, wiedząc, że jego porucznik Makbet wkrótce przyjedzie z posiłkami, chciał zaangażować najeźdźców w bitwę. Jego doradcy mieli lepszy plan: poddać się królowi Norwegii i zaoferować zaopatrzenie armii zwycięskiej. Jak mówi XVI-wieczny historyk: „Wysłano zatem dużą ilość chleba, wraz z winem i piwem, do których wprowadzono sok z trującego zioła zwanego potocznie senną jagodą, które rośnie obficie w Szkocji,”.
Norwegowie, świętując swoje łatwe zwycięstwo, zapadli w sen po wypiciu piwa. Kiedy Makbet dokonał niespodziewanego ataku, zastał ich obóz w całkowitym chaosie. Kilku najeźdźców obudziło się i próbowało stawić opór, ale dla większości śmierć była „tylko kontynuacją snu”.
Wielu morderców i zabójców korzystało z belladonny na przestrzeni wieków. Jednym ze znanych przypadków była Marie Jeanneret, szwajcarska pielęgniarka, która w 1868 r. została uznana za winną zabicia co najmniej sześciu osób, swoich podopiecznych, i skazana na 20 lat więzienia. Trucizną, którą wybrała Jeanneret była atropina – główny toksyczny składnik belladonny – wraz z morfiną i antymonem. Tym, co uczyniło ją jednym z najbardziej niezwykłych morderców w tym wieku, była pozornie pozbawiona motywacji natura jej zbrodni, brak skarg na ofiary ani nic, co mogłaby zyskać na ich śmierci. Ale jak wszyscy seryjni mordercy, Jeanneret miała motyw. „Czerpała chorobliwą przyjemność z zadawania cierpienia i śmierci” – wyjaśnił współczesny jej artykuł prasowy. „Pozytywnie rozkoszowała się myślą, że za pomocą małej butelki lub szczypty proszku, którą nosiła w kieszeni, mogła wpływać na losy rodzin i mieć kontrolę nad wszelkimi aspektami życia ludzkiego … Podobało jej się to tak, jak niektórzy ludzie lubią dokonywać rzezi bażantów, lub strzelać do tygrysów. ”
Pełna łacińska nazwa pokrzyku wilczej jagody – belladonny, Atropa belladonna, wskazuje na jej ambiwalentny charakter zarówno jako pomocnika, jak i krzywdziciela ludzi. Rodzaj Atropa nawiązuje do Atropos – Mojry, jednej z bogiń losu w Mitologii Greckiej, który zrywa nić życia, decydując kiedy i jak śmierć przyjdzie do każdego człowieka. Nazwa belladonna pochodzi z włoskiego i oznacza „piękną kobietę”, prawdopodobnie ze względu na jej dawną popularność jako środka upiększającego. Belladonna, za sprawą znajdującej się w niej atropiny, znalazła przychylność renesansowych kobiet, które, chcąc chwalić się dużymi, ciemnymi źrenicami, wyciskały sok z jagód do oczu, a później trzepotały rzęsami na zalotników. To nie była jedna zwykła sezonowa moda; Kleopatra, z tych samych powodów, jeszcze w starożytności, używała wyciągu z jagód belladonny. Również w czasach nowożytnych praktyka ta była popularna, chociażby w Paryżu na początku XX wieku. Nawet dzisiaj okuliści, już wyłącznie w celach medycznych, używają atropiny do rozszerzania źrenic pacjentów.
Atropina ma wiele innych zastosowań medycznych. Światowa Organizacja Zdrowia uważa ją za „niezbędny lek” dla szpitali na całym świecie, a rośliny belladonna są nadal uprawiane do celów farmaceutycznych. Lekarze używają atropiny w celu zmniejszenia wydzielin płuc i śliny przed zabiegiem chirurgicznym, w celu przyspieszenia bicia serca i leczenia choroby leniwego oka.
Mimo, że atropina sama w sobie jest trucizną, to jest także jednym z niewielu skutecznych sposobów leczenia zatruć wywołanych bojowymi środkami trującymi. Po raz pierwszy zostały one odkryte przez Niemców podczas II wojny światowej. Substancje takie jak sarin i tabun zostały wykorzystane w wielu śmiertelnych atakach, w tym w ludobójczych zamachach bronią chemiczną, przeprowadzonych przez Saddama Husseina podczas wojny irańsko-irackiej, ataku na metro w Tokio w 1995 r. oraz rządowej napaści na cywili syryjskich w 2013 r. Gotowy zapas atropiny ma kluczowe znaczenie w leczeniu ofiar takich ataków. Niegdyś znana jako narzędzie zabójcy i średniowieczna broń chemiczna, obecnie jest stosowana jako lek ratujący życie w regionach rozdartych wojną i na pogotowiu ratunkowym.
Lulek czarny
O ile belladonna jest bogata w atropinę, lulek czarny ma większe stężenie jej silniejszej i bardziej halucynogennej kuzynki, skopolaminy. Starożytni Grecy wiedzieli o toksycznych i psychotycznych efektach lulka, ale również wysoko cenili go jako substancji objawiającej proroctwa. Niektórzy uczeni spekulują, że słynne wyrocznie w Delfach wdychały dym z palonego lulka, przed wygłoszeniem przepowiedni. Beduini w Egipcie i Izraelu mają długą tradycję palenia nasion lulka czarnego (samodzielnie lub z tytoniem), choć po dziś dzień jest to nielegalne. Biorąc pod uwagę efekty działania, deliriant jakim jest lulek może być ostatnią rzeczą, którą wrzucisz do zwykłego kufla piwa. Niemniej zanim chmiel stał się standardowym składnikiem dodającym gorzkiego smaku piwu, nasiona lulka były jednymi z wielu popularnych dodatków ziołowych, stosowanych w piwowarstwie. W rzeczywistości Pilzno – jedna z wielkich piwnych stolic w Europie – pierwotnie nosił nazwę Bilsenkraut, pochodzącą od niemieckiego określenia używanego na lulka. Na długo przed dzisiejszym pilsenerem, jasnożółtym lagerem, który stanowi dwie trzecie całego piwa produkowanego na świecie, był wytwarzany też oryginalny pilsenkraut: uspokajający, odurzający, o nieco delirycznym działaniu. Jednak dziś nie znajdziesz oryginalnego pilsenera w żadnej z piwiarni w tym mieście. Zgodnie z „Ustawą O Czystości Piwa” z 1516 r. wszystkie składniki oprócz wody, jęczmienia i chmielu były zabronione w produkcji piwa. Ale sztuka warzenia tego napoju podszytego lulkiem nie została całkowicie zapomniana – kilka osób wciąż waży partie pilsenkraut według starych, rodzinnych przepisów. Ci, którzy mieli okazję go pić opisują jego działanie jako „bardzo relaksujące”, „nieziemskie” i „surrealistyczne”, Jest to więc trunek wyraźnie różniący się od zwykłego alkoholu, ale znacznie subtelniejszy, nie wywołujący charakterystycznego dla psiankowatych delirium.
Mandragora
Jedno z najważniejszych magicznych i leczniczych ziół średniowiecza, mandragora, jest dziś w dużej mierze zapomniana. Była znana starożytnemu Babilonowi, a Egipcjanie tak wysoko ją cenili, że wymienili ją na Papirusie Ebersa, jednym z najważniejszych dokumentów medycznych tamtych czasów. Odkryte tabliczki z pismem klinowym ujawniają, że w Mezopotamii produkowano wino z mandragory, które nazwali „krowim okiem”, prawdopodobnie z powodu tego, że również powodowało efekt rozszerzania źrenic. Podobnie jak w lulku, głównym składnikiem Mandragory jest skopolamina – silniejsza, bardziej psychoaktywna kuzynka omawianej wcześniej atropiny.
Szekspir często w swojej twórczości nawiązywał do tej rośliny. Kleopatra, usychając z tęsknoty za swoim nieobecnym kochankiem, woła: „Daj mi pić mandragorę, / abym mogła przespać tę wielką przerwę czasu / Mojego Antoniego nie ma”. W „Romeo i Julii” bohaterka nawiązuje do starej legendy dotyczącej tej rośliny, gdy w chwili rozpaczy wyobraża sobie uwięzione duchy wydające „ krzyk podobny/ Do tego jaki wydaje ów korzeń/ (…) / gdy się go wyrywa / Krzyk wprawiający ludzi w obłąkanie”.
Mandragora jest skutecznym środkiem znieczulającym i była stosowana w ten sposób od tysięcy lat. Jej właściwości przeciwbólowe są wzmacniane przez dezorientację i niepamięć, którą przynosi pacjentowi. Grecki lekarz Dioskurydes jako pierwszy opisał tę praktykę w 60 roku n.e. i zalecił jej zastosowanie w chirurgii. Łączenie psiankowatych z opium okazało się szczególnie skuteczne, a rozwiązania przeciwbólowe złożone z mandragory, opium i innych ziół stały się powszechne w Cesarstwie Rzymskim i Islamskim. Od XI do XVI wieku „gąbka nasenna” była popularnym sposobem znieczulania pacjentów przed zabiegiem chirurgicznym. Gąbkę nasączano roztworem mandragory, opium i piołunu, a następnie suszono. Przed operacją pacjent wdychał opary świeżo zwilżonej gąbki i zapadał w nieświadome odrętwienie. Mandragora i inne średniowieczne środki znieczulające popadły w niełaskę wraz z pojawieniem się bezpieczniejszych, bardziej skutecznych alternatyw takich jak eter i chloroform w XIX wieku. Jednak ich unowocześniona wersja o nazwie „Twilight Sleep” – zastrzyk morfiny i skopolaminy, na początku XX wieku podawany był kobietom podczas porodu. Szybko porzucono go z powodu obaw o zdrowie noworodków oraz z powodu skarg matek, które dotyczyły tego, że nie pamiętają o urodzeniu własnych dzieci.
Czarownictwo
Przez całe średniowiecze psianki były ściśle związane z czarownictwem w Europie. Podobno te „diabelskie zioła” były używane do przywoływania demonów, przeklinania niewinnych, latania na długich dystansach, zmiany kształtu i innych niecnych celów. Takie rewelacje należy jednak przyjmować ze szczyptą rezerwy – nie tylko dlatego, że są ewidentnie oburzające, ale także dlatego, że często pochodzą z zeznań wymuszonych podczas tortur.
Rzekome czarownice przyznawały się wszelkiego rodzaju dziwacznych zbrodni pod przymusem – satanistycznych orgii, rozsiewania zarazy, trucia, opętania i wszystkiego, co można było wymyślić, aby zadowolić przesłuchującą inkwizycję. Te „spowiedzi” mówią nam więcej o antypogańskich uprzedzeniach fanatycznych chrześcijańskich władz tamtych czasów, niż o osobach, które prześladowali. Większość czarownic była prawdopodobnie niewinna jakichkolwiek wykroczeń.
Jedno senne amerykańskie miasto jest nierozerwalnie związane z fenomenem polowania na czarownice. W 1692 r. koloniści z Salem w stanie Massachusetts stwierdzili, że 25 ich mieszkańców było winnych czarów i skazało ich na śmierć. Temu wydarzeniu daleko od odosobnionego incydentu. Procesy czarownic w Salem należały do znacznie większej i długotrwałej tradycji prześladowań, stosowanym przeciwko rzekomym czarownicom w świecie zachodnim.
Najbardziej znaną miksturą wiedźm jest niesławna „maść na latanie”. Maść nałożona na skórę podobno umożliwiła czarownicom latanie w nocy, w celu udania się oraz uczestnictwa w Czarnym Sabacie (Black Sabbath) – demonicznej orgii – gdzie miały obcować z samym diabłem. Historyczne przepisy na maści na latanie wymieniają wśród składników mandragorę, belladonnę i lulka czarnego, a także szalej i tojad. Smalec zwierzęcy służył jako typowa baza – z tego też powodu mawiało się, że wiedźmy najwyżej cenią tłuszcz nieochrzczonych dzieci. To wyjaśnia nazwę pod jaką znano te substancje, czyli „napar czarownic”. Jak się ma to jednak do popularnego wizerunku czarownic latających na miotłach? Geneza tego mitu jest zaskakująco lubieżna. Uważano, że czarownice smarują drewniany trzonek miotły maścią na latanie i dosiadają jej tak, aby aktywne składniki zostały wchłonięte dopochwowo. Według Jordanesa de Bergamo, teologa z XV wieku, odbywało się to w sposób następujący: Ale wulgarni wierzą, a czarownice przyznają, że w niektóre dni lub noce namaszczają laskę i jeżdżą na niej w wyznaczone miejsce lub namaszczają się pod pachami i w innych włochatych miejscach.
Najwcześniejsza wzmianka o tym procederze pochodzi z 1324 r., kiedy podczas dochodzenia w sprawie domniemanej wiedźmy złożono podobne zeznanie:
Przeszukując szafę dziewki, znaleźli fajkę z maścią, za pomocą której wysmarowywała laskę, na której kłusowała i galopowała na dobre i na złe.
Chociaż te zarzuty mogą nie mieć podstaw, szybko stały się legendą. Nowoczesne wizerunki czarownic, od Czarnoksiężnika z krainy Oz po Harry’ego Pottera, wydawałyby się niekompletne bez ich zaufanych mioteł. Jeśli historie są prawdziwe, wiedźmom udało się połączyć używanie narkotyków, okultystyczną magię i dewiacyjną seksualność w jeden ekstatyczny akt. Nic dziwnego, że pruderyjne purytańskie władze tamtych czasów przypuściły na nie atak. Być może relacje z latania nie odnoszą się do dosłownego lotu, ale do subiektywnego doświadczenia „projekcji astralnej”. Wielu zażywających psiankowate przywoływało wrażenie lotu i szybkiej podróży, w połączeniu z niemożnością odróżnienia snu od rzeczywistości. Nie byłoby zaskoczeniem, gdyby „czarownice” lub pogańscy zielarze, mając samodzielnie zaaplikowane przez skórę alkaloidy tropanowe, naprawdę wierzyli, że szybują po nocnym niebie, w czasie gdy ich ciała leżą w łóżku.
Patrząc wstecz, chrześcijańskie władze tamtych godnych pożałowania lat były bardziej irracjonalne niż tak zwane czarownice, które prześladowały. Dostrzegając zagrożenia ze wszystkich stron, słysząc o tajemniczych chorobach, doniesienia o wszelkich niestosownych zachowaniach seksualnych, o praktykach pogańskich, które według władz polegały na oddawaniu czci niewłaściwym bogom, w końcu nawet obecność w społeczeństwie niezależnych, pewnych siebie kobiet sprawiał, że praworządni i cnotliwi chrześcijanie próbowali z tymi wszystkim zjawiskami walczyć. Ale wyimaginowanych wrogów nie można pokonać. Ludzie zwracali się przeciw swoim sąsiadom, tworząc z nich wygodnych kozłów ofiarnych za wszystko, czego nie rozumieli. Dla oskarżonych o czary strach i przesądy okazały się o wiele bardziej śmiertelne niż jakakolwiek psianka.
Tłumaczenie: Velkan
Redakcja: Dago & Lenka
Powyższy tekst jest fragmentem niedawno wydanej książki Magic Medicine. Cody prowadzi także stronę PsychedelicFrontier.com, gdzie pisze o wszystkich rzeczach psychodelicznych: ich fascynującej historii, najnowocześniejszych badaniach naukowych oraz ich terapeutycznym i duchowym potencjale. Współczesna nauka zaczyna potwierdzać to, co tradycyjne kultury mówiły nam od stuleci: psychedeliki mają transformujące właściwości lecznicze.